Jeżeli chodzi o malowniczo położone wodospady, to ja zawsze jestem na TAK! Lubię, gdy przed dotarciem na miejsce, człowiek musi się trochę zmęczyć. Wtedy piękny widok to nagroda i jeszcze bardziej cieszy. Nad wodospad Månafossen prowadzi co prawda krótka trasa, ale i tak po dotarciu na miejsce gwarantowany uśmiech i zachwyt na twarzy!
Szlak na wodospad Månafossen
Wodospad Månafossen znajduje się na południu Norwegii, około 70 km od Stavanger. Na miejsce prowadzi bardzo ładnie położona trasa nr 281. Jak to w Norwegii, już po drodze warto zatrzymać się i pooglądać piękne góry dookoła.
Na początku szlaku znajduje się duży, płatny parking (40 nok w czerwcu 2020). Zapłacić można również gotówką do skrzyneczki na miejscu.
Szlak nad wodospad jest dość stromy, ale bardzo dobrze zabezpieczony. Momentami trzeba wspomagać się łańcuchami, ale głównie z powodu śliskich kamieni. Po opadach deszczu trzeba już bardzo uważać. Droga jest krótka, to tylko 500 metrów pod górkę i w jedną stronę nie powinna zająć więcej niż pół godziny. Dobre buty to konieczność.
Wodospad Månafossen i osada Mån
Wodospad Månafossen mierzy 92 metry, jest najwyższym wodospadem w regionie i 9 wodospadem w całej Norwegii. Jest bardzo ładnie położony, można go obserwować ze wzgórza naprzeciwko. W słoneczne dni bardzo często towarzyszy mu piękna tęcza. Przypominam o ostrożności, miejsce jak zresztą większość tego typu atrakcji, nie jest w żaden sposób ogrodzone. Zdarzają się niestety wypadki, w jednym z nim w 2018 roku zginął Polak.
Po przerwie nad wodospadem można ruszyć w dalszą drogę do osady Mån. To tylko jeden kilometr drogi, a przed drewnianym ośrodkiem znajduje się dużo miejsca np. na piknik. Jeżeli tylko czas na to pozwala, polecam przedłużyć sobie wycieczkę, właśnie o Mån, w którym do 1915 roku mieszkali Norwegowie. W tym miejscu można również przenocować, wymagana jest wcześniejsza rezerwacja.
W sezonie wodospad Månafossen najlepiej odwiedzić wcześnie rano lub wieczorem. Zdarza się, że naprzeciwko wodospadu znajdują się tłumy.
Inne ciekawe miejsce w okolicy to słynne domki w Helleren >>>
Moje treści okazały się dla Ciebie pomocne? Kliknij i postaw mi wirtualną kawę. Dzięki temu wspierasz moją pracę na Kierunek Norwegia.
„W tak pięknych okolicznościach przyrody… I niepowtarzalnej…” koniec cytatu,
niezmiennie zastanawia mnie, brak ogrodzenia takich miejsc w Norwegii i wiara w odpowiedzialność za siebie.
To też w tym kraju mi się podoba.
Mokre kamienie po deszczu z Twego tekstu, deszcz za moim oknem i brak szefa w pracy skłoniły mnie do zadania pytania: po co ludzie na siłę pchają się pod górę?
4lata temu 1szy raz zdobywałem Kjerag.Na parkingu zjawilismy sie wcześnie rano.Paskudna pogoda,pada,widoczność kiepska.Wiekszość ludzi poszła w górę.My czekamy.Około południa pogoda trochę lepsza, ruszylismy.Zaraz po pierwszych łańcuchach spotykamy Polaków wracających.Babka ze łzami w oczach mówi do nas proszę nie idźcie tam.Ślisko, nic nie widać. Nie posłuchalismy poszliśmy.Przez mgłę zibaczyliśmy tylko jakiś zarys Kjeraga czyli prawie nic! Wracalismy bez przesady na du..ie bo tak było ślisko.Dobre obuwie nie pomogło.Pojawiło się pytanie po co to było? 2 lata później trasę powtórzyłem przy pięknej pogodzie?Gdyby taki kamień był w Polsce barierek ochronnych byłoby pewnie bez liku ?
Nawet nie chcę sobie wyobrażać Waszego zejścia. Tam lekka mżawka może być wyzwaniem. Z pogodą trzeba bardzo uważać, chociaż ona akurat w Norwegii potrafi zmieniać się z minuty na minutę. A po co? Ile ludzi, tyle odpowiedzi. Ważne, żeby w góry ruszać z dużą pokorą. Samych bezpiecznych wędrówek życzę! I jak najmniej tego deszczu po drodze. 🙂
Witam serdecznie.
Gratuluję wspaniałego bloga. Moja przygoda z Norwegią zaczęła się w 2013 r. No i zakochałem się. Zdradziłem dla niej nasze przepełnione turystami Tatry, które odwiedzałem przez 10 lat. Zaczęliśmy od „męskiego wypadu” do Stavanger z namiotami na zasadzie „jakoś to będzie” I od razu z grubej rury – Kjeragbolten. Spanie na przystani w Lysebotn, integracja z turystami z USA i Francji, grill na pomoście. Lysevegen z 27 zakrętami i tunelem 360 stopni. Droga na Kjerag – wyjście o 6.00 rano, deszczyk, chmury, szron na wąsach, czasem słoneczko. Jak zobaczyłem ten kamień zawieszony nad przepaścią – strach i adrenalina. Mokro i ślisko.Tak daleko i tak blisko. Do dziś nie wiem jak na niego wtedy wlazłem. Nie odważyłem się spojrzeć w dół, ani obrócić w stronę fiordu. Od tego czasu wiem co to znaczy mieć nogi z waty. Potem rejs promem przez Lysefjord z widokiem na Preikestolen i most nad fiordem. Nocleg w namiocie na przypadkowo znalezionej plaży w pobliżu Jorpeland. A tak w sumie jaki nocleg? Druga w nocy, a tu widno. Skoro nie da się spać – raniutko jedziemy na Preikestolen. Na ambonie oprócz nas dwie osoby ;). Pięknie! Na koniec zwiedzanie Stavanger i powrót do domu z bagażem cudownych wrażeń. ’
Potem już poleciało: co roku grupka przyjaciół i albo Haugesund, albo Alesund, Bergen – wszędzie pięknie. A jeszcze czekają Lofoty, może Nordkapp, Tromso zimą z zorzą. No i Ty na Twoim blogu otwierasz mi oczy, ile jeszcze do obejrzenia, ile ciekawych przygód, ile opowieści i anegdot z tym związanych, ile rzeczy będąc blisko ominąłem. W tym roku miałem powrót do przeszłości, jednak bardziej cywilizowany, bo z noclegami w fajnym starym norweskim domku w Oanes. Preikestolen – tłum ludzi, w jeziorku na trasie kąpielisko ;), kolejka do zdjęcia z widokiem na fiord. Opisany przez Ciebie Monafossen – byłem tu pierwszy raz, cudowny relaksik z pięknymi widokami, kąpiel w rzece przy parkingu, nie chciało się wracać do domu. Ale i ostrzeżenie – na tablicy kartka ze zdjęciem poszukiwanej dziewczyny. Jak się później doczytaliśmy w internecie odnaleziono jej ciało. I tu się kłania to o czym mówicie. W Norwegii na szlakach jest bardzo mało zabezpieczeń. Wchodzisz wszędzie na własne ryzyko. Liczy się rozsądek i szacunek dla natury. Ale zauważcie, że tych tych wypadków jest tam bardzo mało. Oni uczą się obcowania z naturą od małego. Na szlakach często widać jak dzieciaczki same popylają, a rodzice z tyłu, często z niemowlakami. Deszcz im nie straszny, trudności też. Ileż to osób w tym roku szło na Kjerag z psami (jeden to w drodze powrotnej niósł swojego pupila na ramionach, a wcale nie był taki mały). Zresztą teraz mieliśmy piękną pogodę, cały szlak na krótkim rękawku i w krótkich spodenkach. I mimo, że kamień był suchutki wlazłem na niego z takim samym strachem jak 7 lat temu. A za mną chłopaczki wskakują jakby nigdy nic, we dwóch, jeszcze się przepychając. To było trochę głupie, ale może niektórzy mają nerwy ze stali. Kończąc moją przydługą opowieść wspomnę tylko, że w Lysebotn z „naszej” przystani zrobili toalety, ale i tak był cudowny piknik z widokiem za milion dolarów. No i pamiętajcie o zatankowaniu samochodu, żeby później przy wjeździe na Lysevegen nie wyłączać klimy, radia i dmuchać w przednią szybę pod górkę, z modleniem się włącznie ;))) Pozdrawiam i czekam na dalsze wpisy w tak sympatycznym blogu.
Super historia i piękny komentarz, czytałam jak fragment dobrej książki przygodowej! Dziękuję za podzielenie się Twoją norweską przygodą. I oby było ich jak najwięcej, a wszystkie zakończone bezpiecznym powrotem do domu. Ściskam i pozdrawiam serdecznie, Sylwia.