Studia w Norwegii cieszą się powodzeniem wśród studentów z zagranicy, również z Polski. Dla wielu osób jest to pierwszy krok przed zamieszkaniem w tym kraju na stałe, dla innych nauka połączona ze wspaniałą przygodą w jednym ze skandynawskich krajów. We wpisie znajdziesz garść informacji praktycznych oraz to, co najważniejsze, czyli historie i wskazówki osób, które studiują lub studiowały w Norwegii.
Studiowanie w Norwegii – informacje praktyczne
Studia w Norwegii dla Polaków są darmowe, należy tylko uiścić niewielką opłatę semestralną, która w większości pokrywa koszty administracyjne (około 800 NOK). Ogólnie norweskie uczelnie postrzegane są jako placówki kształcące na wysokim poziomie. Dużym plusem dla studentów zagranicznych jest to, że w ofercie znajduje się wiele kierunków, na których można kształcić się w języku angielskim. Niemal wszystkie uczelnie wymagają potwierdzenia znajomości języka angielskiego lub norweskiego (w przypadku kierunków prowadzonych w tym języku).
To, co wyróżnia norweskie uczelnie, to na pewno podejście do studenta i nauki. W Norwegii stawia się przede wszystkim na umiejętność wykorzystania wiedzy w praktyce, ogromny nacisk kładzie się na pracę w grupach. Do wykładowców, tak jak do wszystkich innych osób w kraju, studenci zwracają się po imieniu. Norwescy nauczyciele są zazwyczaj zaangażowani w swoją pracę i chętnie wspierają swoich uczniów. Kolejną rzeczą, na którą zgodnie zwracają uwagę osoby studiujące nad fiordami, to rozbudowane i często bardzo nowoczesne zaplecze przygotowane dla studentów.
Obecnie w Norwegii znajduje się 10 uniwersytetów i 11 wyższych uczelni publicznych oraz wiele szkół prywatnych lub częściowo prywatnych. Proces aplikowanie zarówno na uczelnie, jak i poszczególne kierunki może różnić się w zależności od wybranej placówki. Na stronie każdej uczelni znajdują się szczegółowo opisane wymagania. Aktualne i niezwykle przydatne informacje praktyczne, z którymi powinien zapoznać się każdy myślący o studiach w Norwegii oraz lista norweskich uczelni znajduje się m.in. na stronie Study in Norway. To, o czym szczególnie warto pamiętać, to inne terminy aplikowania na studia w Norwegii, niż np. w Polsce. W razie niejasności polecam bezpośredni kontakt mailowy z wybranymi placówkami, zazwyczaj służą radą i chętnie rozwiewają wątpliwości.
Zamierzasz studiować w Norwegii? Przeczytaj koniecznie:
- ceny i koszty życia w Norwegii,
- wynajem mieszkania,
- strony internetowe przydatne w Norwegii,
- Erasmus w Norwegii (być może to okaże się rozwiązaniem dla Ciebie).
Studia w Norwegii – wrażenia Polaków
Jak to wygląda w praktyce? Jakie są plusy i minusy studiowania nad fiordami? O czym warto wiedzieć i na co się przygotować? Poniżej kilka inspirujących historii osób, które studiowały bądź korzystały z programów naukowych w Norwegii i zdecydowały się podzielić swoimi wrażeniami oraz wskazówkami z innymi.
*pisownia oryginalna
Kamil Szura, NTNU Trondheim
Nazywam się Kamil, pochodzę z Łambinowic w województwie opolskim, ale ostatnie lata przed przeprowadzką do Norwegii mieszkałem i studiowałem we Wrocławiu na Uniwersytecie Przyrodniczym.
Aktualnie mieszkam w Trondheim i jak większość młodych ludzi tutaj studiuję na NTNU (Norweskim Uniwersytecie Naukowo-Technicznym), który jest największym uniwersytetem w Norwegii. Przeprowadziłem się tutaj w sierpniu zeszłego roku, kiedy dostałem się na dwuletni program studiów magisterskich na kierunku Biotechnologia.
Od wielu lat byłem zafascynowany krajami nordyckimi i od dłuższego czasu myślałem o przeprowadzce do jednego z nich. W trakcie studiów w Polsce udało mi się trochę po nich podróżować, co jeszcze bardziej utwierdziło mnie w tym pomyśle. Poza tym miałem to szczęście, że mój tato ze względu na specyfikę swojej pracy często przebywa w krajach skandynawskich i po rozmowach z nim utwierdziłem się w przekonaniu, że chciałbym spróbować podjąć się wyzwania i podjąć studia w jednym z nich.
W 2020 roku miałem zaplanowane letnie praktyki na Uniwersytecie Sztokholmskim, ale wybuch pandemii skutecznie przeszkodził mi w realizacji tego planu. Później zbliżając się już do końca studiów w Polsce wiedziałem, że będę chciał, chociaż spróbować złożyć podania do Norwegii, Szwecji i Danii. Wszystkie te kraje mają ogromną ilość studiów magisterskich prowadzonych w całości po angielsku i nawet obywatele danego kraju zwykle studiują po angielsku.
Norwegia wysunęła się na prowadzenie głównie ze względu na późniejsze terminy rekrutacji, co było dla mnie ważne, gdyż byłem na studiach inżynierskich, trwających pół roku dłużej niż licencjackie.
Sam proces dostania się na studia w Norwegii był zdecydowanie dłuższy i bardziej czasochłonny niż w Polsce. Deadline na złożenie dokumentów to 1 marca, studia zaczynają się w połowie sierpnia, przy czym dotyczy to studentów z Unii Europejskiej/EEA i Szwajcarii.
Warto jeszcze przed skończeniem studiów poprosić uczelnię o odpis dyplomu w języku angielskim i przetłumaczyć u tłumacza przysięgłego dyplom z liceum i świadectwo maturalne.
Jednym z podstawowych wymagań jest oczywiście znajomość języka angielskiego na poziomie minimum B2, potwierdzona jednym z międzynarodowo uznawanych certyfikatów, które są wymienione na stronie uczelni. Aczkolwiek jest tutaj jedno odstępstwo – studenci z Polski, którzy w szkole średniej mieli rozszerzenie z języka angielskiego i otrzymali ocenę „dobry” lub wyższą mogą być z tego zwolnieni.
Ponadto każda uczelnia ma wymagania dotyczące średniej ocen (zwykle powyżej C ze skali ECTS) oraz ocen z wybranych przedmiotów dotyczących danego programu studiów, zwykle także powyżej C, co zwykle odnosi się do okolic 3,5 lub 4 w polskiej skali ocen.
Ilość miejsc na każdym kierunku jest ściśle określona i zwykle około połowa przypada na studentów z EU oraz innych studentów międzynarodowych (nie wliczając Erasmusa). W moim przypadku tych miejsc było 10, a lista oczekujących była bardzo długa. Dlatego uczelnia wymagała także CV oraz listu motywacyjnego, co było dla mnie największym zaskoczeniem i myślę, że szczególnie ta ostatnia pozycja może mieć duże znaczenie w wyborze kandydatów.
Co ważne, rekrutacja jest całkowicie darmowa, ale rozpoczynając każdy semestr należy uiścić opłatę semestralną, wynoszącą około 600 NOK, z czego jest ona głównie na różne usługi przydatne studentom jak np. drukarki.
Podsumowując, z mojej perspektywy dostanie się na studia do Norwegii nie było może trudne, ale na pewno czasochłonne i wymagało paru miesięcy przygotowania i wysyłania dokumentów. Nie obyło się także bez stresu, gdyż mój dyplom ze studiów inżynierskich otrzymałem dwa dni przed zakończeniem rekrutacji w Norwegii. Po rozmowach z innymi studentami z Polski zauważyliśmy również, że część osób z dyplomem inżyniera było przyjętych mimo dość niskiej średniej, więc możliwe, że osoby z tym tytułem są faworyzowane przy rekrutacji.
Studia w Norwegii wyglądały zupełnie inaczej niż w Polsce. Początek studiów był wręcz festiwalem zaskoczeń, chociaż część informacji zdobyłem już wcześniej, czytając różne blogi i fora.
Pierwszym zaskoczeniem była ilość przedmiotów w trakcie semestru i rozkład punktów ECTS. Mianowicie, w pierwszych dwóch semestrach na każdy z nich przypadały cztery przedmioty o równej ilości ECTS – 7,5 punktu. W Polsce w każdym semestrze miałem minimum siedem przedmiotów ze spektrum punktów wahającym się od 1 do 12. Myślę, że tutejsze rozwiązanie jest dużo lepsze, mniejsza ilość, ale lepiej przygotowanych i konkretnych przedmiotów, bez tzw. zapychaczy wartych 1 ECTS.
Dodatkowo na drugim roku studiów przedmiotów nie mam w ogóle, jest to czas na robienie badań i pisanie pracy magisterskiej, ewentualnie poprawę ocen, które komuś nie odpowiadają z zeszłego roku. Kolejnym dużym zaskoczeniem było to, że przedmioty i egzaminy można poprawiać, a warunki nie istnieją! Wystarczy po prostu w następnym semestrze lub roku na nowo zapisać się na dany przedmiot i nic się nie za to nie płaci.
To, co mnie zdziwiło, to całkowity brak dziekanatu i zupełnie inna struktura organizacyjna. To chyba uznaję za minus, ponieważ czasami ciężko zorientować się gdzie skierować się z jakimś pytaniem i kto jest, za co odpowiedzialny. Nie ma możliwości ustawić się do kolejki przy dziekanacie i wszystkiego się stosunkowo szybko dowiedzieć.
Przyzwyczajenia wymagało też zwracanie się do prowadzących i profesorów, jak w wielu krajach na zachodzie zawsze zwracamy się po imieniu, nie zważając na stanowisko i wiek danej osoby. Uważam to za bardzo duży plus, który znacząco zmniejsza dystans i pozwala poczuć się zdecydowanie swobodniej i nie bać się, że profesor może się mścić cały semestr, bo ktoś zwróci się do niego „Panie Doktorze”.
Dużym zaskoczeniem zarówno dla mnie, jak i odwiedzających mnie znajomych była na pewno ilość miejsca przeznaczonego w budynkach uczelni do nauki, pracy w grupie czy wypoczynku. Bez kozery mogę oszacować, że około 1/3 powierzchni każdego z wydziałów jest przeznaczone dla studentów na spędzanie czasu poza zajęciami. Dodatkowo każdy magistrant dostaje przypisane biurko i szafkę w licznych pokojach nauki i to właśnie tam pracuje się nad swoją pracą zaliczeniową i innymi projektami. Bardzo cenione jest tutaj oddzielenie życia zawodowego od prywatnego i unika się takowej pracy w domu.
I chyba ostatnia duża rzecz to robienie notatek wiem, że w Polsce też się to zmienia (szczególnie po pandemii), ale byłem nauczony nosić ze sobą zeszyty, teczki i kartki do robienia notatek. W Norwegii wszyscy korzystają z laptopów i tabletów z rysikami do nanoszenia notatek na prezentacje, które zawsze są nam wysyłane z wyprzedzeniem przed wykładem.
Koszty życia są oczywiście wyższe niż w Polsce, ale nie jest tak tragicznie jak można się spodziewać. Zdecydowanie jedną z zaskakująco drogich usług jest transport publiczny, gdzie pojedynczy bilet ważny 1,5 godziny kosztuje 42 korony. Zniżki studenckie zaczynają się dopiero od biletu miesięcznego, kosztującego w tym przypadku 535 koron. W zależności od tego gdzie mieszkamy, można te koszty ograniczyć, gdyż miasto bardzo zachęca mieszkańców do przemieszczania się pieszo lub na rowerze.
Największy miesięczny wydatek to wynajem mieszkania i żywność. Wynajem pokoju w akademiku lub na wolnym rynku to co najmniej 5 tysięcy koron na miesiąc w zależności od lokalizacji i standardu.
Z żywnością jest naprawdę różnie, nie prowadzę dokładnych wyliczeń, ale w zależności od diety i wymagań myślę, że potrzebne jest około 2,5-3 tysięcy koron miesięcznie. Ja nie jem mięsa, więc ciężko wypowiedzieć mi się na ten temat, ale jego zamienniki również nie należą do zbyt tanich. Z pewnością polecam przeglądanie gazetek sklepów spożywczych, gdyż często oferują one dużo promocji oraz rozeznanie w produktach firmy FirstPrice i jej podobnych, które są zbawieniem dla studentów zarówno zagranicznych, jak i tych pochodzących z Norwegii.
Podsumowując, rząd norweski oferuje studentom z Norwegii i dzieciom osób z Unii Europejskiej pracujących w Norwegii kredyt studencki w kwocie około 8,5 tysiąca koron miesięcznie, co ma pozwolić na swobodne samodzielne utrzymanie się podczas studiów. I wydaje mi się, że okolice 8000 koron, czyli lekko poniżej 4 tysięcy złotych to optymalna kwota niezbędna, by się tu utrzymać.
Plusy i minusy Norwegii
Plusy:
- piękne widoki, góry (to musi być numer 1),
- tolerancyjne i otwarte społeczeństwo,
- poważne traktowanie nauki i widoczne inwestycje w rozwijających się dziedzinach,
- prostudenckie podejście i równe traktowanie,
- innowacyjność biznesu i ilość start-upów,
- tutaj jeszcze można zaznać prawdziwej, pełnej śniegu zimy.
Minusy:
- na pewno mniejszy wybór w sklepach niż w Polsce, szczególnie z jedzeniem wegetariańskim i wegańskim (Polska jest w tym niesamowicie rozwinięta),
- ceny w komunikacji miejskiej,
- pogoda potrafi dać w kość i trzeba zainwestować w porządne, ciepłe i nieprzemakalne ubrania,
- ukształtowanie terenu utrudnia łatwe przemieszczanie się i głównym sposobem podróży między większymi miastami są loty, co utrudnia trochę zwiedzenie.
Jakie wskazówki, porady dałbym osobie, które zamierza studiować w Norwegii? Przygotować wszystkie dokumenty i tłumaczenia z dużym wyprzedzeniem i jeśli uczelnia wymaga listu motywacyjnego i CV to należy się bardzo postarać i spersonalizować je do wybranego programu studiów. Warto pamiętać, że kaucje przy wynajmie pokoju lub mieszkania w Norwegii zwykle wynoszą 3-krotność czynszu, także trzeba mieć odłożone pieniądze na ten cel. Odpowiednie ubrania – kurtki przeciwdeszczowe, spodnie narciarskie i porządne, nieprzemakalne buty są bardzo ważne.
Polecam brać udział w wydarzeniach towarzyskich w pierwszych tygodniach studiów tzw. fadderuke, gdzie można zobaczyć, jak wygląda życie studenckie i poznać osoby z podobnych kierunków.
Warto również rozważyć rozpoczęcie nauki norweskiego jeszcze przed wyjazdem do Norwegii. Aplikacje w stylu duolingo są z pewnością dobrym początkiem, a wiele uczelni oferuje także darmowe materiały do nauki zarówno słownictwa, jak i gramatyki.
Chyba najważniejszą wskazówką jest to, żeby się nie bać – Norwegia to piękny i otwarty kraj, a możliwość studiowania tutaj umożliwia łatwiejsze zadomowienie się w tej kulturze i poznanie wielu wartościowych ludzi.
Karolina, studia w Oslo
Jestem kobietą lubiącą wyzwania, podejmuję naukę różnych nowych rzeczy i zawsze mam do zrobienia jakiś większy lub mniejszy projekt. Mam 29 lat i od 9 lat mieszkam w Norwegii, przez cały ten okres mieszkałam w Oslo. Pochodzę z małej wsi na Mazowszu.
Od 2018 do 2021 roku studiowałam na OsloMet na kierunku pedagog przedszkolny. Pomysł na studiowanie zaszczepiła we mnie moja szefowa w przedszkolu, w którym ówcześnie pracowałam. Sam proces aplikowania jest bardzo prosty i intuicyjny, odbywa się poprzez stronę Samordna Opptak. Tam trzeba złożyć dokumenty i w przypadku cudzoziemców potrzebne są świadectwo ukończenia szkoły średniej, świadectwo maturalne, zarówno w wersji oryginalnej jak i przetłumaczonej. Dodatkowo trzeba złożyć dokument poświadczający znajomość języka norweskiego. W tamtym czasie był to Bergenstest. Należy również wykazać znajomość języka angielskiego. Wystarczy, że na świadectwach z Polski mamy wpisany język angielski i że zdawaliśmy maturę z języka angielskiego.
Podczas rekrutacji dostaje się dodatkowe punkty za np. wiek lub za aplikowanie na kierunki, które są typowe dla przeciwnej płci (np. kobiety dostają dodatkowe punkty na studiach inżynierskich). Materiał na studiach był dość łatwy, ale wydaje mi się, że to raczej specyfika studiów. Żeby być dopuszczonym do egzaminu trzeba było najpierw zaliczyć pracę semestralną oraz mieć 80% obecności na zajęciach. Wszystkie ćwiczenia w grupach były obowiązkowe. Norwedzy uwielbiają prace grupowe, zadania grupowe, po to właśnie by przygotować do pracy z ludźmi, jak i przez to, że dzisiejsze badania pokazują, że najwięcej uczymy się podczas kontaktu z innymi.
Utrzymanie i koszty zależą tak naprawdę od tego, na jakim poziomie ktoś żyje i jakie ma koszty życia. Bardzo pomocne jest branie „kredyto-stypendium” z Lånekassen, gdzie po zdaniu egzaminów i spełnieniu innych warunków, 40% kredytu jest przekształcane w bezzwrotne stypendium. Wysokość takiego kredytu to 8400 NOK przelewane co miesiąc na konto. W sierpniu i styczniu jest to 20 tysięcy NOK po to, by na początku semestru kupić niezbędne rzeczy i książki. Wiele osób dodatkowo pracuje na pół etatu lub mniej. Trzeba jednak uważać, by nie zarobić za dużo, ponieważ wtedy trzeba oddać 100% kredytu studenckiego. Większość studentów korzysta z tego rozwiązania, kredyt plus praca, gdyż sam kredyt to zdecydowanie za mało przy dzisiejszych kosztach życia.
Aktualnie studiuję na Uniwersytecie w Oslo, jest to roczny kurs „Norweski jako drugi język” (Norsk som andrespråk, nauczanie cudzoziemców norweskiego). Tam zajęcia nie są obowiązkowe, wszystkie materiały są publikowane na Canvas (platforma edukacyjna). Pozwala to na pracę i studiowanie jednocześnie.
Moje porady: na moich studiach norweski musiał być na tyle wysokim poziomie, by rozumieć teksty akademickie. Jeśli nie będzie rozumiało się materiału, to będzie niemożliwe utrzymanie się na studiach. Warto doszlifować język przed rozpoczęciem studiów. Inna rada to czytanie materiału na bieżąco, szczególnie jeśli język norweski to nie jest nasz pierwszy język. Warto nawiązywać kontakt z innymi studentami, właśnie by mieć z kim dyskutować i nawiązać jakieś znajomości, wyjść na piwo, zwrócić się o pomoc. Uniwersytety często prowadzą kursy pisania tekstów akademickich, kursy pisania dla osób z zagranicy, kafejki, dni kariery itp. (naprawdę warto na to się wybrać). Nie bać się, studia w Norwegii są na pewno mniej stresujące niż w Polsce. Wykładowcy są mili i służą pomocą.
Ola, program EDUKACJA, Oslo
Mam na imię Ola, mam 24 lata, od 5 lat mieszkam w Krakowie. Niedawno skończyłam studia. Szczęśliwie, dzięki wzięciu udziału w programie EDUKACJA organizowanym na mojej uczelni wyjechałam na trzy miesięczne praktyki do Oslo. Program EDUKACJA to nazwa uczelniana, szerzej o programie można przeczytać pod nazwą EEA Grants. Jest to program różniący się nieco od Erasmusa, według mnie przede wszystkim wyższą kwotą stypendium niż w programach Erasmus. Skierowany jest na współpracę z trzema krajami: Norwegią, Islandią i Lichtensteinem. W ten sposób można wyjechać na studia i/lub na staż naukowy.
Pomysł na wyjazd był w mojej głowie od początku studiów, jednak wcześniejsze próby wyjazdu do Hiszpanii skończyły się fiaskiem. O samym wyjeździe do Norwegii myślałam od gimnazjum/liceum, kiedy zaczęłam wyjeżdżać na Mazury i częściej patrzeć w letnie niebo (wtedy zaczęłam marzyć o zobaczeniu zorzy). Interesowałam się też skandynawskim stylem życia i bliskością natury, z jaką żyją Norwegowie. Jednak perspektywa wysokich kosztów dla mnie, jako studentki, była mocno ograniczająca. Gdy przyszedł etap studiów magisterskich a wraz z nim wyboru promotora zdecydowałam się na współpracę z osobą, której zależało na tym, abym część badań do pracy wykonała za granicą, na innej uczelni. Na sam wyjazd musiałam poczekać niemal rok. Ostatecznie wyjechałam w czerwcu, po zakończeniu wszystkich zajęć na magisterce. W Oslo byłam przez trzy miesiące (od czerwca do września). Obronę miałam już po powrocie do Polski.
Sam proces dostania się na wyjazd nie był trudny – po skontaktowaniu się z profesorem z University of Oslo i akceptacji mojego tematu badań wystarczyło wypełnić dokumenty i dopełnić formalności. Największą trudnością okazało się znalezienie mieszkania w Oslo na tak krótki czas (trzy miesiące). Ale z tym problemem udało mi się uporać przez kontakt ze studentami z Oslo na Facebooku. Ostatecznie przez dwa miesiące podnajmowałam pokój w akademiku SIO niedaleko jeziora Sognsvann, a przez kolejny miesiąc wynajmowałam mieszkanie przez AirBnb na Frogner (przepiękny dystrykt w Oslo).
Życie Norwegii mijało mi przede wszystkim na spędzaniu czasu w labie nad badaniami. Poza tym próbowałam korzystać z możliwości, jakie daje Oslo – dużo czasu spędzałam na eksploracji miasta, a także pieszych wycieczkach. Szybko kupiłam rower przez co stałam się bardzo niezależna (pod kątem możliwości szybkiego przemieszczania się, choć na komunikacje w Oslo nie można narzekać).
Najbardziej zaskakujące dla mnie były:
- wspomniane już wcześniej problemy ze znalezieniem mieszkania,
- darmowe worki na śmieci w Oslo i super zorganizowane kosze na śmieci (ogromne dziury w ziemi, ukryte pod 'wolnostojącym’ koszem),
- czystość, pięknie przystrzyżone trawniki (popularnymi elektrycznymi, samo jeżdżącymi kosiarkami), kwieciste rabaty wyglądające jak łąki,
- ogromna ilość sztuki praktycznie w każdym zakątku miasta,
- wysokie ceny (choć byłam tego świadoma, to nadal było to zaskakujące) – aby nieco zaoszczędzić musiałam zacząć codziennie gotować, co z pewnością wpłynęło na ogólny wzrost moich zdolności kulinarnych,
- darmowe, CZYSTE toalety,
- warzywa i owoce pakowane w folię,
- (relatywnie) tanie warzywa i owoce na Grønland (dzielnica Oslo),
- białe noce (było naprawdę ciężko zasnąć przed 2:00),
- poszanowanie pracy innych – przytoczę tutaj historię z Gaustatoppen. Na szczycie Gaustatoppen jest bar, w którym można kupić gofry i inne temu podobne rzeczy. Jest też toaleta, płatna elektronicznie 20 koron. Kolejka do toalety była na kilkanaście osób. I co? Każda z osób chcących skorzystać z toalety kolejno płaciła 20 koron. Być może generalizuję, ale myślę, że najprawdopodobniej w Polsce zapłaciłaby prawdopodobnie jedna osoba z kolejki, a reszta wchodziłaby do toalety przez 'uprzejme’ niedomknięcie drzwi (które blokowały się elektronicznie i odblokowywały po uiszczeniu opłaty)… Niby pierdoła. Ale jednak pokazuje jak bardzo każdy szanuje czyjąś pracę i dba o dobro wspólne.
Pozytywnym doświadczeniem było dla mnie przeżycie PRIDE month w czerwcu, kiedy na każdej ulicy można było zobaczyć tęczowe flagi. Byłam też niesamowicie poruszona, kiedy po tragedii w London Pub w Oslo (podczas strzelaniny zginęły dwie osoby) tęczowe flagi pojawiły się także w Oslo Domkirke, na znak solidarności z ofiarami.
Przez pierwsze dwa miesiące mieszkałam w akademiku, gdzie dzieliłam kuchnię z sześcioma osobami, a łazienkę z jedną. Było to idealne miejsce, aby poznać innych ludzi – z Rosji, Wenezueli, Meksyku, Indii, Norwegii. Absolutnie z całego globu. Była to dla mnie wyjątkowa lekcja kultury i wymiana doświadczeń. Dodatkowo w labie również było międzynarodowo – poznałam ludzi z Chin, Bangladeszu, Włoch, Hiszpanii, Francji, Niemiec, Grecji, Finlandii, Portugalii, Norwegii… Mieliśmy tradycję wspólnego jedzenia lunchu, podczas których mogliśmy swobodnie rozmawiać i wymieniać doświadczenia. Łatwo nawiązywało się kontakty, gdyż każdy świetnie mówił po angielsku. Po latach nauki mogłam docenić to czego się przez ten czas nauczyłam i przede wszystkim wykorzystać.
Co z kosztami życia? Nie pracowałam dodatkowo, a kwota stypendium była dla mnie wystarczająca. Natomiast z pewnością gdyby nie mieszkanie w akademiku o najniższym standardzie musiałabym sporo dołożyć. Średnio miesięcznie płaciłam za mieszkanie około 6000 koron, co patrząc na ceny rynkowe wynajmu mieszkania w Oslo jest naprawdę dobrą sumą. Ale aby dostać miejsce w akademiku trzeba niestety szybko złożyć wniosek.
Kinga, Tromsø, Ås
Mam na imię Kinga i pochodzę z małej miejscowości w północnej Wielkopolsce, obecnie mieszkam w Sandvice, Bærum. Do Norwegii przyjechałam w 2009 roku i pierwszym miejscem, do którego przyjechałam był Hammerfest na samej północy kraju. Na pierwszą wyższą uczelnię poszłam w 2011 roku. Była to Høgskolen i Finnmark (teraz jest to oddział Uniwersytetu w Tromsø), na której przez rok studiowałam język norweski. To było studium przeznaczone dla zagranicznych studentów, aby mogli podjąć się studiów w języku norweskim. Końcowy egzamin był odpowiednikiem «Bergenstest». W 2012 roku przeprowadziłam się razem z moim partnerem do Oslo ze względu na jego studia. Jeszcze nie byłam pewna, co ja sama chciałam studiować, więc dałam sobie rok na to, aby znaleźć wymarzony kierunek.
W 2013 roku aplikowałem na kierunek «by- og regionplanlegging» w Uniwersytecie w Ås (Norges miljø- og biovitenskapelige universitet). Dosłowne tłumaczenie nazwy tego kierunku to planowanie miast i regionów, ale polski odpowiednik tego kierunku to planowanie przestrzenne. Były to studia 5-letnie w trybie dziennym. Wniosek na studia w Norwegii złożyłam przez stronę www.samordnaopptak.no, tam wybrałam trzy kierunki, na które składałam wnioski według priorytetu. Na pierwszym miejscu był ten właśnie kierunek, na który się dostałam. Są też uczelnie, które mają lokalny pobór «lokalt opptak» i wtedy nie trzeba składać wniosku przez samordna opptak. Trzeba to sprawdzić z konkretną uczelnią, jakie ma zasady, ale zdecydowana większość aplikuje przez samordna opptak.
Dostanie się na studia, które ja wybrałam, nie było akurat trudne, bo miałam wystarczającą ilość punktów. Tutaj pobór jest oparty na systemie punktowym co znaczy, że oceny z wszystkich przedmiotów na świadectwie są przeliczane na punkty, które są sumowane. Ilość punktów się trochę różni w zależności od tego, czy osoba która składa wniosek dopiero co skończyła szkole średnia (førstegangsvitnemål) czy poprawiała oceny lub ma już jakieś wyższe wykształcenie np. z zagranicy (ordinær kvote). Na stronie samordna opptak jest dokładnie opisane jak punkty są liczone. Warto jest mieć trochę wyższą średnią, bo jest większa szansa dostania się na studia w Norwegii. Wiem też, że są pobory oparte na innych wymaganiach, jak np. na indywidualnej ocenie (np. gdy ktoś ma długie doświadczenie w jakieś dziedzinie, ale nie ma formalnego wykształcenia).
Ja starałam się na podstawie tzw. «ordinær kvote» ze względu na to, że już miałam ukończone roczne studium, za które przysługiwało mi dodatkowe punkty. Na stronie samordna opptak można zobaczyć tabele, w której jest opisana jaka ilość punktów jest mniej więcej wymagana, aby dostać się na dany kierunek dla osób z førstegangsvitnemål i ordinær kvote. Ta pierwsza jest zawsze niższa, bo jest to tylko ilość punktów za oceny ze świadectwa. Ze względu na to, że mam szkołę średnią z Polski, musiałam też przetłumaczyć wszystkie moje świadectwa z każdego roku szkoły średniej.
Kierunek moich studiów określiłabym jako wymagający, ale jak najbardziej interesujący. Stosunek wykładowców do uczniów jest raczej koleżeński, co obniża barierę, aby zapytać o pomoc w razie potrzeby. Wykładowcy są dla uczniów i byli w większości czasu dostępni. Nie studiowałam w Polsce, więc nie mogę porównać doświadczeń, ale to, co mnie zaskoczyło w Norwegii to to, że na wkuwaniu i klepaniu regułek daleko się nie zajedzie. Jest duży nacisk na implementowaniu teorii w praktyce. Dużo jest używania literatury zagranicznej, w większości anglojęzycznej, ale też w moim przypadku w języku szwedzkim i duńskim. Jest również wymagane używanie sprawdzonych źródeł. Co do egzaminów to zawsze jest się pilnowanym z każdej strony sali. Nie wolno przy sobie mieć niczego oprócz długopisu i potrzebnych narzędzi, aby móc egzamin napisać. Egzaminy pisze się anonimowo podpisując się numerem studenckim, a nie imieniem, a sam egzamin jest sprawdzany dodatkowo przez osobę trzecią spoza uniwersytetu. Ma to zapobiegać niesprawiedliwej ocenie.
Pierwszy rok studiów pobierałam tylko stypendium i dodatkowo pracowałam w weekendy. O stypendium może się starać każdy i jest ono na początku w formie kredytu, a jeżeli się zda wszystkie egzaminy to zostanie on przekształcony na stypendium. Od drugiego roku zaczęłam pobierać i kredyt i stypendium + pracowałam dodatkowo. Utrzymanie się nie byłoby możliwe tylko z kredytu i stypendium. Zarówno ja, jak i mój partner musieliśmy pracować. Dodatkowo jeszcze pracowaliśmy w okresie wakacyjnym.
Ostatni semestr jest przeznaczony na pisanie pracy magisterskiej. Dostaje się przydzielonego promotora w zależności od wybranego tematu. Jest tutaj dużą wolność w wyborze tematu, ale tez można wybrać temat, nad którym w danym momencie pracuje któryś z wykładowców swoich badaniach. Są też możliwości pisania pracy magisterskiej dla wybranej firmy i starania się o stypendium. Ja pisałam moją pracę w Instytucie Badań Miejskich i Regionalnych, gdzie pracowała moja promotorka. Bardzo pozytywne było to, że byłam tam traktowana jak członek instytutu i zapraszano mnie na konferencje i różne wykłady. Tam też, w razie potrzeby mogłam podyskutować na temat mojej pracy z innymi. W 2018 roku ukończyłam studia w Norwegii z tytułem magistra i zaczęłam prace jako planistka w Bærum kommune.
W październiku 2021 roku zaczęłam kolejne studia, totalnie niezwiązane z poprzednimi, a mianowicie programowanie stron internetowych (front-end development) w Noroff School of Technology and Digital Media. Studia są 2-letnie, są w trybie online i są w języku angielskim. Nie jest to ani licencjat, ani magister, ale fagskol. Główna różnica jest w tym, że nie ma pisania egzaminów, są cotygodniowe testy w formie quizów, aby sprawdzić czy się przyswoiło materiał danego tygodnia. Przerabia się tylko jeden przedmiot w danym momencie i po zakończeniu należy wykonać projekt, który składa się z wiedzy z każdego dotychczas przerobionego przedmiotu. To podejście bardzo pomaga w utrwalaniu wiedzy. Aby dostać się na ten kierunek musiałam, złożyć wniosek dołączając wszystkie świadectwa i dodatkowo udowodnić, że umiem angielski. W moim przypadku był to wcześniej zdany TOEFL test, który pozwala na studia w języku angielskim. Zdecydowałam się na te studia z czystego zainteresowania i chęci nauczenia się kodowania i tworzenia stron internetowych. Noroff jest szkołą prywatną, więc i studia są płatne (w przeciwieństwie do poprzednich studiów, które były darmowe). Studiując w trybie online ważna jest dyscyplina. Bardzo się cieszę, że wybrałam studia w Norwegii i jak najbardziej polecam każdemu, kto nad tym myśli, aby się zdecydował. Otwiera to wiele drzwi.
Katarzyna, Universitet i Oslo
Pochodzę z woj. Podkarpackiego (mała miejscowość). Do Norwegii przeprowadziłam się w 2013 roku i mieszkam w Moss. Moja edukacja w tym kraju zaczęła się na poziomie szkoły średniej, więc to nie jest tak, że przyjechałam tutaj konkretnie na studia. Aktualnie studiuję na Universitet i Oslo (UiO) kierunek, który wybrałam to higienistka stomatologiczna (tannpleier). W Norwegii jest to kierunek licencjacki 3-letni, czyli bachelor.
Rozważałam ten sam kierunek w Polsce i tutaj w Norwegii. Wygrała Norwegia ze względu na to, że w Polsce jest to studium jednoroczne, a nie licencjat jak tutaj. Po ukończeniu tego kierunku w Polsce nie dostałabym w Norwegii autoryzacji (czyli nie mogłabym pracować w zawodzie).
Proces dostania się na studia dla mnie nie był czymś trudnym, ale chodziłam tutaj wcześniej do szkoły. Podanie składałam elektronicznie (oczywiście musiałam spełnić kryteria i mieć odpowiednią ilość punktów) oraz nie musiałam udowadniać znajomości języka.
Sam kierunek mi się podoba, ale było kilka rzeczy, które mnie zaskoczyły – na przykład to, że musimy być dostępni między 8-16 od poniedziałku do piątku. Na moim fakultecie jest też siedem klinik z różnymi specjalizacjami. My studenci mamy praktyki w tych klinikach oraz odpowiedzialność za „swoich” pacjentów. Myślę, że jesteśmy dobrze przygotowywani do tego, żeby rozpocząć pracę.
Koszty życia jak to w Norwegii nie są niskie. Ja mam to szczęście, że mieszkam z rodzicami i koszty mieszkania mi odpadają. Pracuję w kilku miejscach, oczywiście pracuję również prawie całe wakacje. W Norwegii jest też możliwość wzięcia kredytu studenckiego o niskim oprocentowaniu (około 1,5%). Część kredytu przekształca się w stypendium pod pewnymi warunkami. Za to sam koszt studiów nie jest duży, za semestr płacę 800 NOK.
Moje wskazówki dla przyszłych studentów w Norwegii to:
- Nie poddawaj się!
- Naucz się języka wcześniej, jeśli jest taka możliwość.
- Składanie podania na studia obywa się w innym czasie niż w Polsce, tutaj jest to przełom marca/kwietnia. Pamiętaj o tym, bo jak termin minie, musisz czekać do następnego roku.
- Jeśli możesz, odłóż sobie jakieś oszczędności na dobry start tutaj.
Sylwia, Universitet i Sørøst Norge
Do Norwegii przyjechałam rok temu, na studia, a w zasadzie roczne studium języka norweskiego – Norsk språk og samfunnskap for utenlandske studenter, czyli Norweski język i społeczeństwo dla zagranicznych studentów na Uniwersytecie Południowo-Wschodniej Norwegii (Universitet i Sørøst Norge).
Od lat fascynowałam się Norwegią, kulturą, językiem i naturą, a jednym z moich marzeń było mieszkanie i studiowanie w kraju fiordów i zorzy polarnej. Uczyłam się języka i myślałam o studiach magisterskich w Norwegii. Wszystkie te czynniki (oraz zmęczenie Polską) wpłynęły na to, że zaczęłam robić research i wtedy natknęłam się wspomniany wyżej kierunek. Stwierdziłam, że będzie on świetnym rozwiązaniem – gwarantował mi wyjazd do Norwegii, studia i naukę języka w jednym. Zaaplikowałam, dostałam się, spakowałam i wyjechałam. 🙂
Sam proces aplikacji jest dość prosty, ale trzeba pamiętać o tym, że rekrutacja na studia w Norwegii odbywa się dużo wcześniej niż w Polsce. Z tego, co pamiętam, musiałam zaaplikować i przesłać wszystkie potrzebne dokumenty (skan paszportu/dowodu, świadectwa z liceum z tłumaczeniem uwierzytelnionym na język angielski) do końca lutego, podczas gdy studia zaczynały się w połowie sierpnia. W międzyczasie musiałam też „zabukować” sobie miejsce w akademiku, ale to też można było dość łatwo zrobić przez internet.
Rok akademicki w Norwegii zaczyna się w sierpniu i pierwszy jego tydzień to tzw. „fadderuka” – tydzień imprez, zabaw, różnych aktywności organizowanych przez studentów starszych roczników z myślą o rocznikach młodszych – oraz właśnie o studentach międzynarodowych. Początek studiów jest więc zazwyczaj (i tak też było w moim przypadku) wypełniony spotkaniami, imprezami, grillami, wycieczkami i innymi aktywnościami, które pozwoliły mi poznać masę osób, nie tylko z Norwegii, ale też z innych krajów.
Po bardzo przyjemnym starcie zaczęły się studia – i były również przyjemne. W Norwegii wszyscy mówią sobie na „ty” – tak samo jest w przypadku studentów i wykładowców, co bardzo ułatwiało kontakt z nimi. Nauczyciele, na których trafiłam, byli bardzo pomocni, zawsze chętni porozmawiać i widać było, że wkładali całą swoją energię w swoją pracę i wspieranie studentów. Jednocześnie byli dość wyluzowani, co można było zobaczyć np. po sposobie ubierania się – niektórzy przychodzili do pracy w spodniach do hikingu. Na uczelni w ogóle nikt nigdy nie ubierał się formalnie, na egzaminy można było przyjść w czymkolwiek – w dżinsach, dresach, naprawdę nikt nie zwracał na to uwagi i się tym nie przejmował. Kolejną ważną rzeczą było to, że wykładowcy nie patrzyli na nas, studentów, „z góry” – bardziej traktowali nas jak równych partnerów do rozmowy, nie krytykowali, nie wywyższali się swoimi tytułami, co niestety zdarzyło mi się nieraz zaobserwować w Polsce. Atmosfera była więc bardzo wspierająca i sprzyjająca nauce. Na uczelni mieliśmy też do dyspozycji stołówkę, bibliotekę z komputerami oraz – miłe zaskoczenie – planszówkami, które można było wypożyczać, tak samo jak książki.
Wszyscy na uczelni byli bardzo pomocni, od wykładowców, przez osoby pracujące w bibliotece po innych studentów. Dużym plusem było też to, że wszyscy mówili po angielsku, więc bariera językowa nie była problemem dla osób nieznających norweskiego.
Ciekawe też było to, że na uczelni można było spotkać studentów w każdym wieku – np. na moim kierunku były osoby zarówno osiemnastoletnie, jak i po czterdziestce.
Maciek, doktorat w Trondheim
Jestem Maciek, pochodzę z Ustrzyk Dolnych, aktualnie mieszkam w Krakowie, a przez ostatnie 9 miesięcy mieszkałem w Trondheim. Z wykształcenia jestem inżynierem odnawialnych źródeł energii, trochę też geologiem, a od roku doktorantem w kierunku energetyki geotermalnej na AGH w Krakowie. Interesuje się sportem, trenowałem biegi narciarskie przez 8 lat. Ponadto fotografuję i zwiedzam świat, jeśli mam okazję.
Realizowałem staż naukowy w jednostce SINTEF Energy Research (SINTEF Energi AS) w Trondheim. Właściwie to realizowałem dwa staże w tej samej jednostce z miesięczną przerwą pomiędzy nimi, miałem dwa różne źródła finansowania. Niejako można powiedzieć, że ten drugi był kontynuacją pierwszego (od stycznia do czerwca), drugi od sierpnia do września. Sam główny staż jest/był częścią projektu polsko-norweskiego „Niekonwencjonalne systemy geotermalne CO2-EGS jako systemy energetyczne neutralne dla klimatu. Akronim: EnerGizerS” (http://energizers.agh.edu.pl), finansowanego przez Fundusze Norweskie przy koordynacji Narodowego Centrum Badań i Rozwoju. Jest to więc górna półka projektów naukowych. Sam staż miał na celu realizację badań nad zachowaniem i właściwościami cieczy roboczych w systemach geotermalnych zawierających dwutlenek węgla (głównie CO2+woda w różnych proporcjach) w laboratorium w Trondheim przy jednoczesnym wsparciu rozwoju młodych naukowców.
Jak się w nim znalazłem? Sam projekt rozpoczął się bodajże w 2020 roku, w trakcie moich studiów magisterskich. Moja promotor zaproponowała mi kontynuację nauki na doktoracie właśnie z półrocznym wyjazdem do Norwegii. I tutaj bardziej Norwegia mnie przekonała niż sam doktorat. Nigdy nie brałem pod uwagę Norwegii jako kraju, do którego chciałbym pojechać, zawsze jak był jakiś wyjazd to nad Morze Śródziemne. Gdyby wyjazd był do Niemiec czy Anglii to bym się tego nie podjął. Wówczas wydawało mi się, że Norwegia jest takim „egzotycznym” krajem i właśnie ta ciekawość, możliwość wyjazdu tam, skłoniła mnie do podjęcia tej próby. Więc pomysł na wyjazd został mi podsunięty i grzech było nie skorzystać, nawet z ciekawości.
Czy było trudno? O wyjeździe wiedziałem już rok wcześniej i byłem bardzo podekscytowany na początku (najtrudniejsze było przyzwyczajenie do faktu wyjazdu, mojej rodziny), natomiast dwa tygodnie przed samym wyjazdem zaczęły się obawy, czy sobie poradzę itp. Pierwszego dnia zderzyłem się ze ścianą. Miałem powitalne spotkanie, to było jeszcze w czasie pandemii, w pomieszczeniu byłem tylko ja i opiekun, pozostałe osoby, a było ich około 5, połączyło się zdalnie. I oni do mnie mówili po angielsku, a miałem wrażenie, że mówili po norwesku, a nie po angielsku. Nawet już nie pamiętam, czy między sobą nie mówili po norwesku w pewnych chwilach. Czułem się dziwnie. Miałem myśli „jak ja sobie tu poradzę? Przecież nic nie rozumiem”. To był skok do naprawdę głębokiej wody. I wcale nie było tak, że byłem słaby z angielskiego. Na nasz polski poziom to byłem dobry, żeby nie powiedzieć bardzo dobry. Pojechałem tam bez powtórki językowej, z tą wiedzą, którą nabyłem przez lata nauki w szkole i na studiach. Natomiast nasz angielski jest „polski”, a ich „norweski”. To trochę dziwnie brzmi, może nawet jak wymówka, ale tak się czułem, że mówimy w innym angielskim.
Przez pierwsze dwa tygodnie głównie zapoznawałem się z teorią i zasadami pracy, dużo czytałem, wszystko po angielsku, powoli, spokojnie bez pośpiechu. Mało mówiłem, z czasem coraz więcej. Przywykłem, później już nie miałem problemów językowych. Zatem najtrudniejsza jest adaptacja do nowego środowiska, która wymusza mówienie po angielsku, bo nie ma innego wyjścia, po polsku nikt by nie zrozumiał.
Co mnie zaskoczyło? Podejście do bezpieczeństwa. W pracy w laboratorium najważniejsze jest Twoje zdrowie, a nie eksperymenty. Zasady BHP, tam nazywa się to HMS, po angielsku HSE (Health, Safety and Environment) są na pierwszym miejscu. W każdym pomieszczeniu są przeróżne systemy bezpieczeństwa, kontrolki, wentylacje, czujniki różnych gazów, klasa światowa. Do laboratorium wejść mogą tylko określone osoby, dostęp jest na karty magnetyczne, każdy ma swoją, z imieniem, nazwiskiem i zdjęciem. Bardzo podoba mi się takie rozwiązanie. W ogóle wszyscy pracownicy w Norwegii mają takie karty, na uczelni, w przemyśle, kierowcy itp.
Ponadto czas pracy. Po 16-16:30 trzeba iść do domu. Można zostać, ale trzeba wypełnić formularz oceny ryzyka. W razie wypadku nikt nie udzieliłby pomocy, dlatego praca po godzinach jest bardzo rzadko spotykana. Ponadto lunch. Matko, jakie to jest genialne! Wszyscy idą na stołówkę zjeść, spotkać się, porozmawiać. Mieliśmy to szczęście, że stołówka jest w tym samym budynku. Lunch jest idealnym miejscem, żeby się poznać, porozmawiać o wszystkim i o niczym, o pracy rzadko, ale to też się spotyka. Pierwsze tematy to były zazwyczaj o pogodzie, wtedy wiała Gyda i cały styczeń był okropny, nawet Norwedzy narzekali. Poza tym, mówienie do siebie po imieniu. Jak przyjechała delegacja z AGH i mi zaczęli „panować” to od razu ich poprosiłem „Maciek jestem, a nie pan”. 🙂
Koszty stażu – miałem zapewnione finansowanie z projektu – koszt wynajęcia mieszkania, diety pobytowe zgodnie z rozporządzeniem, koszty samolotu. Ponadto otrzymywałem regularne stypendium doktoranckie oraz wynagrodzenie za pracę w projekcie. 75% poniesionych kosztów stanowiło mieszkanie, wynajmowałem sam 36m2, mieszkanie przerobione z piwnicy, w miarę blisko centrum miasta, natomiast zamykałem się miesięcznie w około 10-11 tys. NOK. Nic nie musiałem dopłacać ze swojej kieszeni, nawet udało się zaoszczędzić trochę grosza.
Jakie dałbym wskazówki dla osoby chcącej wyjechać na studia w Norwegii? Przede wszystkim nie bać się. Nie zamknąć się w sobie, być otwartym, uśmiechać się, ASYMILOWAĆ SIĘ Z NORWEGAMI I INNYMI. Nie być odludkiem. Nawet jak nikogo nie znasz – zagadaj. Uprawiaj sport – zwłaszcza biegówki – to bardzo poszerza kontakty, Norwedzy wtedy patrzą na Ciebie jak na swojego. Pokazuj i mów to jak bardzo Ci się w Norwegii podoba (jeśli podoba, ja się zakochałem). Nawet można próbować się uczyć z nimi norweskiego. Mnie najlepiej wchodziły do głowy przysłowia. Powtarzać je co chwilę, pytać jak się wymawia, oni naprawdę z chęcią pomagają! O to też mogę dać jako zaskoczenie – ich otwartość na pomoc, jeśli o nią prosisz, to ją dostaniesz, jak nie rozumiesz, to wytłumaczą.
No i przede wszystkim: NARTY, NARTY i jeszcze raz NARTY. To jest dla nich świętość, więc praktykuj ich religię z nimi. Na nartach nauczyłem się (pominę norweskie litery, ale zapiszę je „europejsko”) „det er ikke en sky paa himmelen”, „himmelen er blaa”, „solen skinner”, „traerne er groenne”, „snoeen er hvit”, „ut paa tur aldri sur”, „det finnes ikke daarlig vaer bare daarlig klaer”, „gammel vane vond aa vende”, „nordmann er foedt med ski paa baina”, „morgenstund gull i munn” „jeg har ikke ti tommeltotter”, „lykken finnes i et par ski”. I to wszystko praktycznie w dwa dni. Jak ktoś ma okazję wyjechać na staż/erasmusa/czy nawet zacząć studia – nie zastanawiać się i jechać. To będzie najlepsza podróż ever. Jeśli spełni powyższe „warunki”. Zwiedzać dużo, jeździć, bo jest okazja. Poznawać ten piękny kraj. Zakochać się w nim. Tak jak ja to zrobiłem. 🙂 PRAKTYKOWAĆ FRILUFTSLIV.
Najcenniejsze doświadczenie ze stażu? Może nie ze stażu, ale z pobytu w Norwegii. Zdecydowanie friluftsliv i norweski work-life balance. Korzystaj z natury. Świeci słońce? Idź na spacer, pobiegaj, pojeździj na rowerze, nawet usiądź na trawie w parku. A jak pada deszcz? Rób to samo! W końcu „det finnes ikke daarlig vaer, bare daarlig klaer” 😀 A jak nie chcesz zmoknąć, to idź na ściankę wspinaczkową albo w inne miejsce. NIE ZAMYKAJ SIĘ W DOMU. Już się chyba nasiedzieliśmy w pandemii, a teraz jak jej nie ma to i tak każdy siedzi w domu z własnej woli. Z samej pracy w laboratorium to nasuwa mi się na myśl: „spokojnie, nie zrobiłeś dziś – zrobisz jutro”, ale u nas to chyba by nie przeszło. Do tego dorzuciłbym „ok, jest wystarczająco dobrze, nie musi być perfekcyjnie – enough is enough”.
Anna, Kristiansand
Mam na imię Ania, w tym roku skończę 19 lat. Pochodzę z okolic Krakowa, gdzie uczęszczałam do liceum. W tym roku rozpoczęłam licencjat z kierunku Global Development na Uniwersytecie w Agder, w Kristiansand. Licencjat jest w pełni po angielsku, zajęcia są prowadzone w grupie międzynarodowo-norweskiej. Dostałam się również na studia w języku norweskim na Uniwersytecie w Oslo (Internasjonale Relasjoner), jednak wydatki związane z kosztami życia zadecydowały o wyborze Kristiansand.
Dlaczego studia w Norwegii? O wyborze tego kraju zaważyły trzy czynniki. Pierwszym z nich była myśl, która od dłuższego czasu kiełkowała w mojej głowie – o studiowaniu za granicą, bez opłat za edukację. Drugi, to wybór dość niszowego kierunku, który łączy wiele dziedzin z nauk społecznych, ekonomii i historii. Natomiast trzeci i najbardziej istotny, to znajomość języka. Norweskiego zaczęłam się uczyć prywatnie od 12 roku życia, a w ubiegłym roku zdałam Bergenstesten. Także przygoda z wyprowadzką i nowym krajem rozpoczęła się trochu na opak.
Proces aplikacji zarówno na studia w języku angielskim, jak i norweskim przebiegał bardzo sprawnie. W obu przypadkach proces odbywa się w internetowym systemie, w którym zamieszczamy własne dane oraz skany oryginałów oraz tłumaczeń niezbędnych dokumentów. Należy także okazać dokumenty potwierdzające naszą znajomość języka na wymaganym poziomie (na studia po angielsku wyłącznie j.angielski, na studia po norwesku – język angielski oraz norweski). Przez cały okres aplikacji dostawałam wiele przypomnień o terminach i dalszych etapach, zarówno drogą mailową jak i SMS. Jedynym problemem, z jakim musiałam się uporać była różnica kilku dni, w przeciągu których otrzymałam świadectwo maturalne (5 lipca), a zamykał się proces aplikacji (1 lipca).
Po dwóch miesiącach studiowania jestem bardzo zadowolona z wyboru. Uniwersytet dba o przyjazną atmosferę, a zwłaszcza o integrację międzynarodowych studentów. Pierwszy tydzień (fadderuka) polegał na zapoznaniu studentów z kampusem, życiem towarzyskim i uczelnianym. Mieliśmy wiele kursów wprowadzających (obsługa sprzętu informatycznego czy akademickie pisanie).
Zaskoczyła mnie niewielka ilość godzin zajęć w tygodniu. Przy trzech przedmiotach na semestr, w tygodniu jest 6 godzin wykładów (które są nieobowiązkowe) oraz dodatkowy czas, przeznaczony na pracę w grupie. Jest to główna metoda nauki oraz dopuszczenia do egzaminów. W trakcie pracy grupowe, w 4-6 osób, prowadzimy dyskusje, a następnie wspólnie piszemy eseje. Nie są one oceniane. Egzaminy to testy wyboru lub eseje. W tym semestrze będę pisać trzy eseje, jako egzamin w warunkach domowych, z dostępem do literatury i internetu, co również było wielkim zaskoczeniem.
Uniwersytet jest bardzo nowoczesny, z ogromną biblioteką oraz wieloma miejscami do nauki. Stowarzyszenia studenckie organizują liczne wydarzenia integracyjne w tygodniu oraz w weekendy (quizy, gry planszowe, wycieczki w góry). Atmosfera jest bardzo przyjemna, bezstresowa. Kontakt z profesorami oraz asystentami jest na wyciągnięcie ręki.
Koszty życia, moim zdaniem, są dość wysokie. Czynsz w akademiku nie różni się zbytnio od pokoju w kolektywie (w takim też mieszkam) (4000/5500 NOK). Zdecydowanie sporym wydatkiem były także książki i materiały do nauki. Poza tym tygodniowe zakupy żywnościowe, bilety autobusowe oraz dodatkowe wydatki związane ze spędzaniem wolnego czasu. Brak możliwości otrzymania stypendium jest sporym minusem (co jest tłumaczone darmową edukacją).
Podsumowując: jestem bardzo zadowolona z wyboru Norwegii, jako miejsca na studia licencjackie. Cieszę się z wyboru studiów w języku angielskim, zwłaszcza ze względu na międzynarodowe środowisko, wewnątrz którego łatwiej się zintegrować. Wykłady i zajęcia nie są wymagające, mimo wszystko trzeba poświęcić sporo czasu na naukę własną. Minusem jest wąski wybór studiów licencjackich w języku angielskim.
Warto również wspomnieć, jestem jedną z młodszych osób w grupie międzynarodowych studentów – średnia wieku to 23/30 lat (w przeciwieństwie do Polski, gdzie większość licealistów kontynuuje edukację bez przerwy po liceum). Środowisko jest bardzo zróżnicowane, mamy studentów z wszystkich kontynentów. 🙂
Moje treści okazały się dla Ciebie pomocne lub interesujące? Na napisanie każdego wpisu poświęcam bardzo dużo czasu, wszystkie zdjęcia, które widzisz, również wykonałam osobiście. Możesz wesprzeć moją pracę stawiając mi wirtualną kawę. Dzięki temu mogę tworzyć kolejne wpisy na Kierunek Norwegia. Dziękuję!
Bardzo ciekawy i wypełniony przydatną treścią post. Od pewnego czasu rozważam studia w Norwegii i ten wpis bardzo mi pomógł, przede wszystkim zwrócił uwagę na trudności i problemy, które mogę napotkać przy takim przedsięwzięciu.
Cieszę się, że okazał się przydatny i trzymam kciuki za dobrą decyzję. Pozdrawiam, Sylwia